W nocy padało. Nawet dość mocno. Wszystko mokre. Musimy dość szybko się zbierać, bo według informacji mieszkańców marszrutka w kierunku Tbilisi przyjeżdża o godzinie 10 rano. Jednak jak zwykle nie wyrabiamy się w czasie i na przystanek przychodzimy o 10.30. Ciągle kropi. Przejeżdża kilka wypełnionych po brzegi busów. Nie ma szans abyśmy się z nimi zabrali, osiem osób i do tego jeszcze z plecakami... Policjanci obok cały czas pilnują mostu. Widać, że trochę marudzą na swoją mało zajmującą robotę i z nudów wyjmują i wkładają magazynki do swoich AK-47. Poradzili nam, aby przejechać się do pobliskiego miasteczka i tam próbować niejako prywatnie coś wynająć, zaproponowali nawet podwózkę. Skorzystaliśmy z zaproszenia i już po pół godzinie podjechał pod przystanek puściutki ford tranzit. Było nieco problemów ze znalezieniem kierowcy. Ten którego udało nam się znaleźć za transport do Mcchety (leżącej na drodze do Tbilisi) życzył sobie aż 10 lari od osoby, co jest bardzo dużą sumą. Nie mamy niestety zbyt dużego wyboru. Żegnając się z policjantami, wyjaśniają oni nam że w Tbilisi sytuacja jest opanowana i jest tam bezpiecznie. Niebezpiecznie ma być tylko w regionie Południowej Osetii (jak wtedy sądziliśmy, Osetia leżała gdzieś daleko na północnym-zachodzie, jakieś dobre 100-150 km od nas…jednak jak później zobaczyliśmy na mapie, do granicy było zaledwie 5 km).
Międzyczasie dostawaliśmy kolejne SMS-y z Polski:
Po przybyciu do Mcchety z początku mieliśmy zamiar rozbić się namiotem gdzieś za miastem. Jednak znowu kiedy przyszło co do czego nie wszystkim się to spodobało, więc mając w perspektywie groźbę rozbicia grupy, dla dobra większości postanowiliśmy zatrzymać się w hotelu. Dogadaliśmy się z panią spotkaną na ulicy po francusku co do noclegu w prywatnej kwaterze jej znajomej. Cena 12,5 lari za osobę, jest łazienka, ciepła woda. Wcześniej proponowano nam hotel za 15 lari, ale odmówiliśmy.
Kwatera to po prostu zwykłe mieszkanie. Nasza ósemka dostała do dyspozycji trzy pokoje, w których normalnie mieszkają lokatorzy. Dość ładnie, w kredensie stoją za szybką rodowe kryształy, na ścianach kilimy i tkane tureckie dywany. Po zostawieniu plecaków ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Najbardziej interesująca nas cerkiew Sweti Cchoweli znajdowała się rzut beretem, bo ledwie 200m od naszej kwatery. Sweti Cchoweli (სვეტიცხოვლის) znaczy po gruzińsku mniej więcej tyle co „Żyjący Słup” albo „Drzewo Życia”. Oczywiście z nazwą tą wiąże się legenda…..
Katedra otoczona jest grubym kamiennym murem. Sam budynek jest natomiast perłą gruzińskiej architektury sakralnej. Początki katedry datuje się na IV wiek n.e., choć obecny jej kształt powstał w XI wieku w typowo gruzińskim wczesno-romańskim stylu.
Katedra zbudowana jest z piaskowca i jest z zewnątrz bogato zdobiona płaskorzeźbami i reliefami. Każda fasada jest inna i ma swoje unikalne ornamenty. Na uwagę zasługują wyciągnięte łuki wsparte na pilastrach oraz wklęsłe nisze. Wśród ornamentów najczęściej pojawia się motyw winorośli, a także, co ciekawe, swastyki. Jest to symbol wiecznego ognia i słońca, odwieczny symbol chrześcijaństwa, dzisiaj niestety jednoznacznie kojarzący się z nazizmem.
Wnętrze katedry jest bardzo przestronne. Jedna z bocznych kolumn to owy ‘Żyjący słup’ – a wypływająca spod niego oliwa ma ponoć życiodajne właściwości. Widać, że katedra była wielokrotnie remontowana i przebudowywana, gdyż spod warstw tynku wystają stare konstrukcje łuków i okien. Na ścianach znajdują się freski przedstawiające sceny biblijne i świętych, choć niektóre z nich zostały bezpowrotnie stracone. Oprócz fresków oczywiście wisi pełno ikon. Gdy byliśmy w środku, akurat trafiliśmy na nabożeństwo. Mnisi oraz pop czytali i melorecytowali teksty z ksiąg w niesamowitym tempie i bez zająknięcia.
Po wizycie w Sweti Cchoweli rozdzieliliśmy się – część poszła odpocząć do ‘domu’, a część zwiedzać dalej Mcchetę. Zahaczyliśmy na krótko o cerkiew Samtawro, gdzie akurat odbywało się nabożeństwo żałobne i wszyscy ubrani byli na czarno. Styl Samtawro podobny do Sweti Cchoweli, choć wykonany z mniejszym rozmachem.
Dalej postanowiliśmy wybrać się na krótko do górującej nad miastem twierdzy. Z początku myśleliśmy że twierdza jest zamknięta na cztery spusty, ale kilkukrotne zastukanie w kołatkę wyjaśniło sprawę. W ruinach fortecy zadomowili się gruzińscy studenci, z podobnej organizacji co na zamku w Chertwisi. Studenci mieszkali tutaj oraz prowadzili wykopaliska archeologiczne – pokazali nam pozostałości zabudowy z III w. n.e. oraz wykopane eksponaty. Jak się okazało, nie byliśmy jedynymi Polakami odwiedzającymi ich skromne progi. Mimo usilnych próśb abyśmy zostali, czas nas naglił. Chcieliśmy jeszcze dzisiaj wykonać telefon do naszej ambasady, aby wyjaśnić sytuację owego konfliktu z Rosją. Podobno też nasze MSZ ogłosiło rejestrację wszystkich Polaków przebywających na terenie Gruzji…
Na miejscu w kwaterze pan domu pokazał nam wiadomości w TV. Był wszystkim bardzo poruszony. Faktycznie gruzińskie wojska zajęły tereny Południowej Osetii, a Rosjanie pod pretekstem pomocy Osetyjczykom wkroczyli na teren Gruzji ze swoimi czołgami i samolotami. Między dwoma armiami nawiązała się walka. Kamery pokazywały płonące czołgi na przedmieściach Cchinwali (stolica Płd. Osetii) oraz samoloty rosyjskie, w tym dwa zestrzelone. Były ofiary. Rosjanie ponadto zaatakowali z powietrza całą przestrzeń Gruzji – bomby spadły na wojskowe bazy w Waziani, koło Tbilisi, Senaki, a także w Gori. Vaziani – to obok lotniska cywilnego w Tbilisi! Gori – byliśmy tam parę dni temu! Ton informacji zmieniał się wraz ze zmianą kanału. W rosyjskich wiadomościach mówiono o problemie i „konflikcie gruzińsko-południowoosetyjskim” oraz o próbujących wprowadzić pokój wojskach rosyjskich. W telewizji gruzińskiej otwarcie natomiast mówiono o wojnie, rosyjskich bombardowaniach i Rosji jako agresorze.
Na kwaterze mieliśmy także dostęp do Internetu. Informacje tam podawane były dość ogólnikowe, ale potwierdziło się to co wiedzieliśmy wcześniej. Za pomocą Internetu (VoIP) udało nam się również przedzwonić do domów oraz do Ambasady RP w Tbilisi. Pani z ambasady skierowała nas jednak na prywatny numer konsula. Zapytaliśmy go o to jak wygląda sytuacja i co z tym spisem obywateli polskich przebywających w Gruzji. Konsul jednak starał się nas uspokajać. Mimo to, sytuacja w Gruzji jest dość poważna i zmienia się z godziny na godzinę. Najbardziej interesowało nas to czy będą latały samoloty pasażerskie z Tbilisi – 14 sierpnia mieliśmy bowiem lot. Niestety konsul nie był w stanie odpowiedzieć na nasze pytanie. Zostawiliśmy więc mu swoje namiary i dostaliśmy radę, aby trzymać się blisko Tbilisi i nie ruszać się nigdzie indziej. Do Tbilisi i tak mieliśmy jechać jutro, ale w takim razie wycieczkę do pobliskiego Dawid Garedzia będziemy sobie musieli darować.
Międzyczasie dostawaliśmy kolejne SMS-y z Polski:
- „Hej tam, żyjesz? Słyszałem że w Gruzji wojna” ;
- „Wojska Rosyjskie zaatakowały Gruzję”;
- „Putin powiedział, że właśnie rozpoczęła się wojna. Rosyjskie samoloty zaatakowały i zbombardowały gruzińską bazę pod Tbilisi. 150 ruskich czołgów w Osetii Płd. Ogólnie rzeźnia.”;
- „Cześć, słyszałam, że jesteście w niezłej d*pie. My za przeproszeniem uciekamy stąd i spadamy do Turcji”…
Po przybyciu do Mcchety z początku mieliśmy zamiar rozbić się namiotem gdzieś za miastem. Jednak znowu kiedy przyszło co do czego nie wszystkim się to spodobało, więc mając w perspektywie groźbę rozbicia grupy, dla dobra większości postanowiliśmy zatrzymać się w hotelu. Dogadaliśmy się z panią spotkaną na ulicy po francusku co do noclegu w prywatnej kwaterze jej znajomej. Cena 12,5 lari za osobę, jest łazienka, ciepła woda. Wcześniej proponowano nam hotel za 15 lari, ale odmówiliśmy.
Kwatera to po prostu zwykłe mieszkanie. Nasza ósemka dostała do dyspozycji trzy pokoje, w których normalnie mieszkają lokatorzy. Dość ładnie, w kredensie stoją za szybką rodowe kryształy, na ścianach kilimy i tkane tureckie dywany. Po zostawieniu plecaków ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Najbardziej interesująca nas cerkiew Sweti Cchoweli znajdowała się rzut beretem, bo ledwie 200m od naszej kwatery. Sweti Cchoweli (სვეტიცხოვლის) znaczy po gruzińsku mniej więcej tyle co „Żyjący Słup” albo „Drzewo Życia”. Oczywiście z nazwą tą wiąże się legenda…..
Katedra otoczona jest grubym kamiennym murem. Sam budynek jest natomiast perłą gruzińskiej architektury sakralnej. Początki katedry datuje się na IV wiek n.e., choć obecny jej kształt powstał w XI wieku w typowo gruzińskim wczesno-romańskim stylu.
Katedra zbudowana jest z piaskowca i jest z zewnątrz bogato zdobiona płaskorzeźbami i reliefami. Każda fasada jest inna i ma swoje unikalne ornamenty. Na uwagę zasługują wyciągnięte łuki wsparte na pilastrach oraz wklęsłe nisze. Wśród ornamentów najczęściej pojawia się motyw winorośli, a także, co ciekawe, swastyki. Jest to symbol wiecznego ognia i słońca, odwieczny symbol chrześcijaństwa, dzisiaj niestety jednoznacznie kojarzący się z nazizmem.
Wnętrze katedry jest bardzo przestronne. Jedna z bocznych kolumn to owy ‘Żyjący słup’ – a wypływająca spod niego oliwa ma ponoć życiodajne właściwości. Widać, że katedra była wielokrotnie remontowana i przebudowywana, gdyż spod warstw tynku wystają stare konstrukcje łuków i okien. Na ścianach znajdują się freski przedstawiające sceny biblijne i świętych, choć niektóre z nich zostały bezpowrotnie stracone. Oprócz fresków oczywiście wisi pełno ikon. Gdy byliśmy w środku, akurat trafiliśmy na nabożeństwo. Mnisi oraz pop czytali i melorecytowali teksty z ksiąg w niesamowitym tempie i bez zająknięcia.
Po wizycie w Sweti Cchoweli rozdzieliliśmy się – część poszła odpocząć do ‘domu’, a część zwiedzać dalej Mcchetę. Zahaczyliśmy na krótko o cerkiew Samtawro, gdzie akurat odbywało się nabożeństwo żałobne i wszyscy ubrani byli na czarno. Styl Samtawro podobny do Sweti Cchoweli, choć wykonany z mniejszym rozmachem.
Dalej postanowiliśmy wybrać się na krótko do górującej nad miastem twierdzy. Z początku myśleliśmy że twierdza jest zamknięta na cztery spusty, ale kilkukrotne zastukanie w kołatkę wyjaśniło sprawę. W ruinach fortecy zadomowili się gruzińscy studenci, z podobnej organizacji co na zamku w Chertwisi. Studenci mieszkali tutaj oraz prowadzili wykopaliska archeologiczne – pokazali nam pozostałości zabudowy z III w. n.e. oraz wykopane eksponaty. Jak się okazało, nie byliśmy jedynymi Polakami odwiedzającymi ich skromne progi. Mimo usilnych próśb abyśmy zostali, czas nas naglił. Chcieliśmy jeszcze dzisiaj wykonać telefon do naszej ambasady, aby wyjaśnić sytuację owego konfliktu z Rosją. Podobno też nasze MSZ ogłosiło rejestrację wszystkich Polaków przebywających na terenie Gruzji…
Na miejscu w kwaterze pan domu pokazał nam wiadomości w TV. Był wszystkim bardzo poruszony. Faktycznie gruzińskie wojska zajęły tereny Południowej Osetii, a Rosjanie pod pretekstem pomocy Osetyjczykom wkroczyli na teren Gruzji ze swoimi czołgami i samolotami. Między dwoma armiami nawiązała się walka. Kamery pokazywały płonące czołgi na przedmieściach Cchinwali (stolica Płd. Osetii) oraz samoloty rosyjskie, w tym dwa zestrzelone. Były ofiary. Rosjanie ponadto zaatakowali z powietrza całą przestrzeń Gruzji – bomby spadły na wojskowe bazy w Waziani, koło Tbilisi, Senaki, a także w Gori. Vaziani – to obok lotniska cywilnego w Tbilisi! Gori – byliśmy tam parę dni temu! Ton informacji zmieniał się wraz ze zmianą kanału. W rosyjskich wiadomościach mówiono o problemie i „konflikcie gruzińsko-południowoosetyjskim” oraz o próbujących wprowadzić pokój wojskach rosyjskich. W telewizji gruzińskiej otwarcie natomiast mówiono o wojnie, rosyjskich bombardowaniach i Rosji jako agresorze.
Na kwaterze mieliśmy także dostęp do Internetu. Informacje tam podawane były dość ogólnikowe, ale potwierdziło się to co wiedzieliśmy wcześniej. Za pomocą Internetu (VoIP) udało nam się również przedzwonić do domów oraz do Ambasady RP w Tbilisi. Pani z ambasady skierowała nas jednak na prywatny numer konsula. Zapytaliśmy go o to jak wygląda sytuacja i co z tym spisem obywateli polskich przebywających w Gruzji. Konsul jednak starał się nas uspokajać. Mimo to, sytuacja w Gruzji jest dość poważna i zmienia się z godziny na godzinę. Najbardziej interesowało nas to czy będą latały samoloty pasażerskie z Tbilisi – 14 sierpnia mieliśmy bowiem lot. Niestety konsul nie był w stanie odpowiedzieć na nasze pytanie. Zostawiliśmy więc mu swoje namiary i dostaliśmy radę, aby trzymać się blisko Tbilisi i nie ruszać się nigdzie indziej. Do Tbilisi i tak mieliśmy jechać jutro, ale w takim razie wycieczkę do pobliskiego Dawid Garedzia będziemy sobie musieli darować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz