Przenieśliśmy się na drugą stronę jeziora na polankę (gdzie mieliśmy zamiar wczoraj w nocy dotrzeć), gdyż w naszym obozowisku nie było wcale cienia, a słońce paliło. Chcieliśmy tam poodpoczywać, poleżeć nad jeziorem, pokąpać się. Polanka z bliska jednak wyglądała jak z najgorszego koszmaru.
24-ty dzień podróży, czyli Chill-out
Przenieśliśmy się na drugą stronę jeziora na polankę (gdzie mieliśmy zamiar wczoraj w nocy dotrzeć), gdyż w naszym obozowisku nie było wcale cienia, a słońce paliło. Chcieliśmy tam poodpoczywać, poleżeć nad jeziorem, pokąpać się. Polanka z bliska jednak wyglądała jak z najgorszego koszmaru.
23-ci dzień podróży, czyli Śpimy pod mostem
O godzinie 13 byliśmy już spakowani i gotowi do zejścia. Schodzimy całą 10-tką. Chmury cały czas zasłaniają najwyższe szczyty Ka
22-gi gdzień podróży, czyli Lodowiec i Niebezpieczna Przeprawa
Cały czas doskwierała nam mgła i chmury, które skutecznie zasłaniały ścieżkę i uniemożliwiały oglądanie górskich szczytów. Kiedy szlak stał się bardziej kamienisty, a roślinność bardziej skąpa i karłowata, w końcu udało nam się wyjść poza linię chmur i naszym oczom ukazało się błękitne niebo. W oddali było już widać szczyt wzgórza i przełęcz Sabertse, z której mieliśmy nadzieję zobaczyć nasz cel. I nie myliliśmy się. Kilkaset metrów dalej, z przełęczy, było widać potężny, choć w dalszym ciągu spowity chmurami Kazbek. Skalny szczyt był w wielu miejscach pokrytym białym puchem.
zalegał masywny lodowiec Gergeti. Był koloru biało-niebiesko-brązowego i wydawał się nieco brudny od zalegającego na nim piachu. Z lodowca wychodził wielki jęzor, spod którego wypływał bystry strumień roztopionej wody formujący potężną rzekę, której szum i łoskot słychać było już z daleka. Nieco powyżej lodowca można było ujrzeć Stację Meteo – obowiązkowy przystanek jeżeli planowało się zdobycie szczytu.
Pogoda i zachmurzenie zmieniały się z minuty na minutę. Zrobiło się też dużo wietrzniej i zimniej. Nie chcąc tracić czasu i dobrej dyspozycji fizycznej, rozdzieliliśmy się na mniejsze podgrupy. Gdy część odpoczywała, ja z Kubą poszliśmy w kierunku lodowca. Należało przez jakiś czas iść kamienną ścieżką w dół wzdłuż zbocza, a później w górę korytem górskiej rzeki. Koryto to było dość szerokie i pokryte dużymi głazami i kamieniami. Sądząc po wyżłobieniach w gruncie, wydawało się, że niegdyś rzeka ta była znacznie szersza i większa. Mimo, że teraz strumień nie był bardzo silny, to przekroczenie go suchą stopą nastręczało nieco trudności. Trzeba było iść w górę nurtu, gdzie można było znaleźć odpowiednie miejsce do przeskoczenia rzeki po śliskich kamieniach. Dalej ścieżka szła ciągle w górę.
Po spotkaniu rozmówiliśmy się co do dalszych planów i trasy. Skoro według szwajcara droga w poprzek lodowca była nie do przejścia, nie było więc co forsować się za wszelką cenę z dojściem do schroniska. Postanowiliśmy więc, że spróbujemy dość pod lodowiec jak najwyżej się da.
Ze względu na mgłę nie widać moich towarzyszy. Schodzenie po lodowym osuwisku okazuje się jeszcze trudniejsze niż wspinanie się, ale na szczęście postępuje znacznie szybciej. Po dołączeniu do grupy już w 10-tkę postanawiamy zejść na dół do obozu. Powinno nam to zająć około 2,5h.
21-szy dzień podróży, czyli U Podnóży Kazbeka
Po wymeldowaniu zrobiliśmy w sklepiku zakupy – zapasy żywności na 3 dni (klika chlebów, zupki w proszku, sery, konserwy itd.), wodę i inne. Pani sprzedawczyni od przesuwania dziesiątek paciorków na liczydle aż się pogubiła i długo nie mogła obliczyć należnej kwoty. W międzyczasie po raz pierwszy od naszego przybycia, chmury w wysokich partiach gór nieco się rozrzedziły i odsłoniły nam majestatyczny Kazbek. Szczyt ten, prawie cały pokryty śniegami, jest znacznie wyższy od innych i góruje w okolicy. Naszym celem na dziś jest dotarcie do klasztoru Świętej Trójcy Tsminda Sameba (წმინდა სამება), widocznego z dołu na tle wielkiego Kazbeka.
Po ulokowaniu się przy źródełku (świętej) wody, w planach nie mamy za wiele (poza rozbiciem namiotów). Nie namierzamy na razie nigdzie się dalej ruszać, resztę dnia przeznaczamy więc na odpoczynek i zaleganie na słońcu. Leżąc beztrosko mogliśmy obserwować ludzi przybyłych na górę do Tsmindy Sameby. Wśród nich były gromady japończyków z aparatami, Austriak/podróżnik/poliglota mówiący dobrze po polsku no i oczywiście multum polaków.
- Hi guys, where are you from?
- We are from Poland.
- Aha, my też, cześć.
Ten dialog można było słyszeć wiele razy. Gdy już wolnymi krokami zbliżał się wieczór, rozbiliśmy namioty niedaleko za wzgórzem, mając cały czas dobry widok na Tsmindę Samebę z jednej strony, a masywny Kazbek (który raz po raz odsłaniał się i chował za chmurami) z drugiej. Wieczorem rozpaliliśmy rów
Kiedy tak sobie siedzieliśmy przy ognisku i zjadaliśmy różne smakołyki, nagle natknął się na nas zbłąkany Gruzin. Nie mieliśmy pojęcia co tu robił na wysokości 2200m n.p.m. w środku nocy, ale był już nieźle wstawiony a jego mowa na tyle bełkotliwa i niewyraźna, że praktycznie nie dało się go zrozumieć. Kiedy nie mówił, jego przekrwione oczy wpatrywały się jednostajnie w punkt. Było to dość przerażające. Mroczny Gruzin nie zaszczycił nas jednak długo swoją niepokojącą obecnością.
20-ty dzień podróży, czyli Wieże z Kamienia
Następnym miasteczkiem na trasie jest Sioni (სიონი), gdzie oprócz wspomnianej kamiennej wieży
W drodze powrotnej do pensjonatu (do miasteczka było około 2,5h pieszką) naszą uwagę przykuł szyld „Chinkalnia”, czyli jak się można domyślić, lokal serwujący gruzińskie pierogi. Gdy szliśmy w stronę Sioni również mijaliśmy ten przytułek, jednak wydawało nam się że restauracja (był szyld z napisem „Fast food”) składała się z białego ogrodowego stolika rozstawionego na podwórku i pięciu krzesełek na krzyż, pośród których pasła się krowa. Jednak po dalszych oględzinach okazało się, że lokal znajdował się głębiej w podwórku wewnątrz budynku. W środku było bardzo ła
Gdy opuściliśmy restorana było już ciemno. Do naszej kwatery dotarliśmy bardzo szybko, idąc szybkim truchtem. Była już prawie północ. Mąż pani właścicielki nawet nas nie poznał, pytając zdziwiony „A wy to kim w ogóle jesteście?” Nie minęło dużo czasu i już znaleźliśmy się w łóżkach. Przebyta dziś trasa nie była specjalnie trudna, ale czuło się w nogach przebyte kilometry.
Subskrybuj:
Posty (Atom)