Po wymeldowaniu zrobiliśmy w sklepiku zakupy – zapasy żywności na 3 dni (klika chlebów, zupki w proszku, sery, konserwy itd.), wodę i inne. Pani sprzedawczyni od przesuwania dziesiątek paciorków na liczydle aż się pogubiła i długo nie mogła obliczyć należnej kwoty. W międzyczasie po raz pierwszy od naszego przybycia, chmury w wysokich partiach gór nieco się rozrzedziły i odsłoniły nam majestatyczny Kazbek. Szczyt ten, prawie cały pokryty śniegami, jest znacznie wyższy od innych i góruje w okolicy. Naszym celem na dziś jest dotarcie do klasztoru Świętej Trójcy Tsminda Sameba (წმინდა სამება), widocznego z dołu na tle wielkiego Kazbeka.
Po ulokowaniu się przy źródełku (świętej) wody, w planach nie mamy za wiele (poza rozbiciem namiotów). Nie namierzamy na razie nigdzie się dalej ruszać, resztę dnia przeznaczamy więc na odpoczynek i zaleganie na słońcu. Leżąc beztrosko mogliśmy obserwować ludzi przybyłych na górę do Tsmindy Sameby. Wśród nich były gromady japończyków z aparatami, Austriak/podróżnik/poliglota mówiący dobrze po polsku no i oczywiście multum polaków.
- Hi guys, where are you from?
- We are from Poland.
- Aha, my też, cześć.
Ten dialog można było słyszeć wiele razy. Gdy już wolnymi krokami zbliżał się wieczór, rozbiliśmy namioty niedaleko za wzgórzem, mając cały czas dobry widok na Tsmindę Samebę z jednej strony, a masywny Kazbek (który raz po raz odsłaniał się i chował za chmurami) z drugiej. Wieczorem rozpaliliśmy rów
Kiedy tak sobie siedzieliśmy przy ognisku i zjadaliśmy różne smakołyki, nagle natknął się na nas zbłąkany Gruzin. Nie mieliśmy pojęcia co tu robił na wysokości 2200m n.p.m. w środku nocy, ale był już nieźle wstawiony a jego mowa na tyle bełkotliwa i niewyraźna, że praktycznie nie dało się go zrozumieć. Kiedy nie mówił, jego przekrwione oczy wpatrywały się jednostajnie w punkt. Było to dość przerażające. Mroczny Gruzin nie zaszczycił nas jednak długo swoją niepokojącą obecnością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz