27-my dzień podróży, czyli Ewakuacja !
26-ty dzień podróży, czyli Co was tutaj sprowadza?
Konflikt zaostrzył się jeszcze bardziej. W nocy zostało zbombardowane miasto Gori – oprócz bazy wojskowej bomby spadły również na budynki mieszkalne i są ofiary wśród cywilów. Pani ze łzami w oczach powiedziała, że ma brata w Gori, który w rozmowie telefonicznej przerażony kazał jej uciekać do lasu i tam szukać schronienia przed ruskimi pociskami i bombami.
SMS-y z Polski informują nas o kolejnych bombardowaniach, o zamkniętej przestrzeni powietrznej nad Gruzją, a także o odwołanych lotach – potwierdzać to zdają się właściciele kwatery: „Samalota nie budiet!”. Pocieszają nas

W wynikłej sytuacji nie pozostaje nam nic innego jak jak najszybsze dostanie się do Tbilisi do Ambasady i próba dowiedzenia się czegoś konkretnego o lotach pasażerskich. Postanowiliśmy że udamy się tam od razu, pomijając zwiedzanie przewidzianego na dziś monastyru Dżwarii. Rozdzielanie się w tej bądź co bądź poważnej sytuacji było bardzo złym pomysłem – to w końcu wojna, kto wie co może się stać. Mogą być utrudnienia komunikacyjne, logistycznie, odcięte linie i byśmy się już nie znaleźli.
Opuszczając kwaterę i kierując się ku centrum miasteczka, mogliśmy zaobserwować gromadki miejscowych mieszkańców, słuchających z powagą wiadomości z przenośnych radyjek (prądu nie było od rana w całej okolicy). Wyglądało na to, że faktycznie stało się dziś rano coś poważnego.
25-ty dzień podróży, czyli Zaczyna być gorąco
Międzyczasie dostawaliśmy kolejne SMS-y z Polski:
24-ty dzień podróży, czyli Chill-out
Przenieśliśmy się na drugą stronę jeziora na polankę (gdzie mieliśmy zamiar wczoraj w nocy dotrzeć), gdyż w naszym obozowisku nie było wcale cienia, a słońce paliło. Chcieliśmy tam poodpoczywać, poleżeć nad jeziorem, pokąpać się. Polanka z bliska jednak wyglądała jak z najgorszego koszmaru.
23-ci dzień podróży, czyli Śpimy pod mostem
O godzinie 13 byliśmy już spakowani i gotowi do zejścia. Schodzimy całą 10-tką. Chmury cały czas zasłaniają najwyższe szczyty Ka
22-gi gdzień podróży, czyli Lodowiec i Niebezpieczna Przeprawa
Cały czas doskwierała nam mgła i chmury, które skutecznie zasłaniały ścieżkę i uniemożliwiały oglądanie górskich szczytów. Kiedy szlak stał się bardziej kamienisty, a roślinność bardziej skąpa i karłowata, w końcu udało nam się wyjść poza linię chmur i naszym oczom ukazało się błękitne niebo. W oddali było już widać szczyt wzgórza i przełęcz Sabertse, z której mieliśmy nadzieję zobaczyć nasz cel. I nie myliliśmy się. Kilkaset metrów dalej, z przełęczy, było widać potężny, choć w dalszym ciągu spowity chmurami Kazbek. Skalny szczyt był w wielu miejscach pokrytym białym puchem.
zalegał masywny lodowiec Gergeti. Był koloru biało-niebiesko-brązowego i wydawał się nieco brudny od zalegającego na nim piachu. Z lodowca wychodził wielki jęzor, spod którego wypływał bystry strumień roztopionej wody formujący potężną rzekę, której szum i łoskot słychać było już z daleka. Nieco powyżej lodowca można było ujrzeć Stację Meteo – obowiązkowy przystanek jeżeli planowało się zdobycie szczytu.
Pogoda i zachmurzenie zmieniały się z minuty na minutę. Zrobiło się też dużo wietrzniej i zimniej. Nie chcąc tracić czasu i dobrej dyspozycji fizycznej, rozdzieliliśmy się na mniejsze podgrupy. Gdy część odpoczywała, ja z Kubą poszliśmy w kierunku lodowca. Należało przez jakiś czas iść kamienną ścieżką w dół wzdłuż zbocza, a później w górę korytem górskiej rzeki. Koryto to było dość szerokie i pokryte dużymi głazami i kamieniami. Sądząc po wyżłobieniach w gruncie, wydawało się, że niegdyś rzeka ta była znacznie szersza i większa. Mimo, że teraz strumień nie był bardzo silny, to przekroczenie go suchą stopą nastręczało nieco trudności. Trzeba było iść w górę nurtu, gdzie można było znaleźć odpowiednie miejsce do przeskoczenia rzeki po śliskich kamieniach. Dalej ścieżka szła ciągle w górę.
Po spotkaniu rozmówiliśmy się co do dalszych planów i trasy. Skoro według szwajcara droga w poprzek lodowca była nie do przejścia, nie było więc co forsować się za wszelką cenę z dojściem do schroniska. Postanowiliśmy więc, że spróbujemy dość pod lodowiec jak najwyżej się da.
Ze względu na mgłę nie widać moich towarzyszy. Schodzenie po lodowym osuwisku okazuje się jeszcze trudniejsze niż wspinanie się, ale na szczęście postępuje znacznie szybciej. Po dołączeniu do grupy już w 10-tkę postanawiamy zejść na dół do obozu. Powinno nam to zająć około 2,5h.
21-szy dzień podróży, czyli U Podnóży Kazbeka
Po wymeldowaniu zrobiliśmy w sklepiku zakupy – zapasy żywności na 3 dni (klika chlebów, zupki w proszku, sery, konserwy itd.), wodę i inne. Pani sprzedawczyni od przesuwania dziesiątek paciorków na liczydle aż się pogubiła i długo nie mogła obliczyć należnej kwoty. W międzyczasie po raz pierwszy od naszego przybycia, chmury w wysokich partiach gór nieco się rozrzedziły i odsłoniły nam majestatyczny Kazbek. Szczyt ten, prawie cały pokryty śniegami, jest znacznie wyższy od innych i góruje w okolicy. Naszym celem na dziś jest dotarcie do klasztoru Świętej Trójcy Tsminda Sameba (წმინდა სამება), widocznego z dołu na tle wielkiego Kazbeka.
Po ulokowaniu się przy źródełku (świętej) wody, w planach nie mamy za wiele (poza rozbiciem namiotów). Nie namierzamy na razie nigdzie się dalej ruszać, resztę dnia przeznaczamy więc na odpoczynek i zaleganie na słońcu. Leżąc beztrosko mogliśmy obserwować ludzi przybyłych na górę do Tsmindy Sameby. Wśród nich były gromady japończyków z aparatami, Austriak/podróżnik/poliglota mówiący dobrze po polsku no i oczywiście multum polaków.
- Hi guys, where are you from?
- We are from Poland.
- Aha, my też, cześć.
Ten dialog można było słyszeć wiele razy. Gdy już wolnymi krokami zbliżał się wieczór, rozbiliśmy namioty niedaleko za wzgórzem, mając cały czas dobry widok na Tsmindę Samebę z jednej strony, a masywny Kazbek (który raz po raz odsłaniał się i chował za chmurami) z drugiej. Wieczorem rozpaliliśmy rów
Kiedy tak sobie siedzieliśmy przy ognisku i zjadaliśmy różne smakołyki, nagle natknął się na nas zbłąkany Gruzin. Nie mieliśmy pojęcia co tu robił na wysokości 2200m n.p.m. w środku nocy, ale był już nieźle wstawiony a jego mowa na tyle bełkotliwa i niewyraźna, że praktycznie nie dało się go zrozumieć. Kiedy nie mówił, jego przekrwione oczy wpatrywały się jednostajnie w punkt. Było to dość przerażające. Mroczny Gruzin nie zaszczycił nas jednak długo swoją niepokojącą obecnością.
20-ty dzień podróży, czyli Wieże z Kamienia
Następnym miasteczkiem na trasie jest Sioni (სიონი), gdzie oprócz wspomnianej kamiennej wieży
W drodze powrotnej do pensjonatu (do miasteczka było około 2,5h pieszką) naszą uwagę przykuł szyld „Chinkalnia”, czyli jak się można domyślić, lokal serwujący gruzińskie pierogi. Gdy szliśmy w stronę Sioni również mijaliśmy ten przytułek, jednak wydawało nam się że restauracja (był szyld z napisem „Fast food”) składała się z białego ogrodowego stolika rozstawionego na podwórku i pięciu krzesełek na krzyż, pośród których pasła się krowa. Jednak po dalszych oględzinach okazało się, że lokal znajdował się głębiej w podwórku wewnątrz budynku. W środku było bardzo ła
Gdy opuściliśmy restorana było już ciemno. Do naszej kwatery dotarliśmy bardzo szybko, idąc szybkim truchtem. Była już prawie północ. Mąż pani właścicielki nawet nas nie poznał, pytając zdziwiony „A wy to kim w ogóle jesteście?” Nie minęło dużo czasu i już znaleźliśmy się w łóżkach. Przebyta dziś trasa nie była specjalnie trudna, ale czuło się w nogach przebyte kilometry.
19-ty dzień podpróży, czyli Georgian Military Highway
Do stolicy Gruzji Tbilisi (თბილისი), docieramy koło godziny 12. Pierwsze wrażenia raczej umiarkowane. Miasto niczym się nie wyróżnia, ten sam bałagan co w reszcie gruzińskich miast (przynajmniej okolice dworca Borżomskiego). Zapewne Tbilisi ma jeszcze wiele ciekawych miejsc i tajemnic do odkrycia, jednakowoż w danej chwili nie zamierzamy tutaj zostawać na dłużej. Zostawimy sobie to miasto na koniec, żeby nie było problemów ze spóźnieniem na samolot 14-tego sierpnia (tj za 12 dni). Teraz mamy zamiar udać się Gruzińską Drogą Wojenną w kierunku Kazbegi na Kaukazie.
Marszrutki do Kazbegi odchodzą z dworca Didube – można tam bez problemu pojechać metrem (koszt przejazdu 40 tetri – tanio). Na parkingu można znaleźć wiele różnych aut, każde odjeżdżające w innym kierunku. Należy jednak poświęcić trochę czasu i nie wsiadać do pierwszej lepszej marszrutki. Pierwszy kierowca który nas zaczepił chciał aż 20 lari od osoby, a słyszeliśmy od Polaków którzy byli już w Kazbegi, że spokojnie można się zabrać za 10 lari (droga jest dość dobra i sporo osób tam jeździ). Ze znalezieniem odpowiedniej marszrutki nie było problemu, niestety wyszła ona nas 12,5 lari (kierowca chciał dodatkowe 2,5 za nasze bagaże). Gdy załadowaliśmy się i w środk
Po drodze mijamy również miejscowość Ananuri i ogromny zbiornik z wodą o turkusowym kolorze. Będzie to doskonałe miejsce na odpoczynek w drodze powrotnej z Kaukazu. Zbliżając się do Kazbegi, na jednym z mostów na głównej drodze przejazd tarasują krowy – dobrych kilkadziesiąt sztuk bydła zrobiło sobie legowisko na środku drogi i nic sobie z tego nie robi (a pod krowami 5-centymetrowa warstwa ‘parkietu’). Typowy obrazek na gruzińskich bezdrożach.
Zaraz po znalezieniu się w centrum Kazbegi dochodzi do zabawnej sytuacji. Stajemy się obiektem „targów” miejscowej ludności, oferującej nam zakwaterowanie. Kobiety niczym przekupki na targu przekrzykują się i wręcz wyrywają nas sobie z rąk. Przenocowanie ośmiu osób to wszakże zarobek nie do pogardzenia.
- Są moi, ja ich pierwsza zobaczyłam!
- Nieprawda! Mój kuzyn ich tu przywiózł! Wynajmę pokój za 15 lari! Chodźcie!
- A ja wynajmę za 10! Chodźcie ze mną!
Tak to wyglądało. Pensjonariuszki przekonywały nas jeszcze, że to właśnie ICH dom znajduje się w centrum miasta (niby 10 minut pieszo do tego „centrum”). Ponadto zapewniały nas, że wsio jest: łóżko jest, dusch jest, ciepła woda jest. Nie chcąc decydować się na pierwszą lepszą ofertę, podzieliliśmy się na grupki i zrobiliśmy rekonesans po kazbedzkich hotelach, pensjonatach i kwaterach. Zdecydowaliśmy się na miejsce w prywatnej kwaterze u pewnej rodziny za 10 lari. Warunki OK, pokoje (2+6) bardzo ciekawie pomalowane. Jest prąd, można więc podładować akumulatory i telefony. Jedynie łazienka zdawała się nie spełniać naszych oczekiwań.
Ustalamy plany na najbliższe dni. Prawdopodobnie zostaniemy tutaj w Kazbegi dwie noce. Przez wyruszeniem w wysokie góry chcemy także zobaczyć okolicę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)