13-ty dzień podróży, czyli Mały Kaukaz i nasza pierwsza wspinaczka


Spanie w namiocie gdy nad ranem zaczyna palić słońce nie należy do najprzyjemniejszych. Panujący w namiotach zaduch był nie do wytrzymania. Nie spieszyliśmy się zbytnio z myciem i śniadaniem. Dziś w planach mieliśmy 5-cio godzinną (wg przewodnika) wspinaczkę. Koło godziny 11 ruszyliśmy w górę szlakiem turystycznym nr 1 (Szlak Nikolowa Romanowa). Na końcu odcinka czekać na nas miało schronisko górskie Lomistma, gdzie planowaliśmy nocleg.
Najpierw około pół godziny podchodzenia pod szlak (wzdłuż rurociągu) i mamy początek odcinka. Przed nami strome zbocze. Musimy się wspinać wąskimi krętymi ścieżkami, przypominającymi górskie serpentyny.
Wspinamy się cały czas w górę. Plecaki z prowiantem i wodą wrzynają nam się w skórę. Każdy próbuje pochodzić własnym tempem. Idąc i idąc zbocze wydaje się nie mieć końca. Całe szczęście, że idziemy wśród drzew w cieniu, inaczej wspinaczka wyglądała by zupełnie inaczej.
Jest dość ciężko. Niektórzy zostają w tyle. Przerwy robimy już nie co pół godziny, ale już co 10 i 5 minut. Cały czas pod górę, przedzieramy się przez krzaki, chaszcze, powalone drzewa. Jest gorąco i nasze zapasy wody szybko się kurczą. Jesteśmy już nieco zmęczeni, a nie dotarliśmy nawet do połowy odcinka.
Po około 2,5h wędrówki na szlaku spotkaliśmy strażnika parku. Bardzo go zdziwiło co tutaj robimy, i co najważniejsze, gdzie są nasze bilety?! Usiłujemy wytłumaczyć strażnikowi, że wchodząc do parku budka była zamknięta i opuszczona. Chętnie byśmy kupili bilet, tylko nie było od kogo. Strażnik był jednak nieugięty. Jego werdykt był dla nas szokiem – mieliśmy zawrócić do wejścia do parku, kupić bilety i wypełnić formularz rejestracyjny. Wizja schodzenia i ponownej morderczej wspinaczki i podchodzenia pod górę z plecakami była dla nas nie do pomyślenia.
Próbowaliśmy przekonać strażnika o bezcelowości powrotu do bram parku w naszej sytuacji, gdy byliśmy już w połowie szlaku. Strażnik skonsultował się telefonicznie ze swoim przełożonym, któremu wytłumaczyliśmy naszą sytuację i przedstawiliśmy plan wędrówki po parku. Udało nam się na szczęście znaleźć rozwiązanie. Dogadaliśmy się, że wszelkich formalności dopełnimy na wyjściu z parku w okolicy wioski Ackuri, przy drodze na Achalcyche.
Wracamy do kontynuowania naszej wędrówki. Została jeszcze około połowa trasy, na szczęście większość podchodzenia mamy już za sobą. Po około godzinie słychać można było pierwsze grzmoty. Zbliżała się burza, zaczęły zbierać się także nisko położone chmury. Schowaliśmy się pod krzakami i drzewami próbując uniknąć przemoknięcia. Mimo, że bezpośrednio udało nam się uniknąć deszczu, dalszą drogę do schroniska musieliśmy przebyć w mokrej trawie. Buty przemokły nam do suchej nitki w mgnieniu oka. Niedogodności po części rekompensowały widoki na górskie hale i łąki spowite gęstą mgłą i chmurami. Większości szczytów nie było jednak widać ze względu na słabą widoczność.
Po około 6 h w końcu dotarliśmy do długo oczekiwanego schroniska. Był to niewielki, drewniany domek, w środku znajdowało się kilka piętrowych łóżek, stół, a także żeliwny piecyk. Nie potrzebowaliśmy nic więcej.
Z niewyobrażalną przyjemnością i ulgą zdjęliśmy nasze przemoczone spodnie i buty. Zorganizowaliśmy wyprawę po wodę do gotowania do oznaczonego drogowskazami źródełka - okazało się one być położone dobrych 15 minut od schroniska, a szlak pozostawiał wiele do życzenia. Dzięki wodzie mogliśmy przyrządzić kolację – gorące kubki i zupki chińskie, kaszki itd. Postanowiliśmy także odpalić piecyk aby trochę nagrzać schronisko i wysuszyć buty. Po chwilowych problemach, z komory buchał czerwony gorący płomień. Ciepło bijące od piecyka było tak duże, że buty zaczęły nam się przypalać i przypiekać i w wyniku czego w całej chatce śmierdziało spaloną gumą. Jednak jest coś za coś – albo buty suchutkie i nieco przypalone, albo zimne i mokre.

Brak komentarzy: