9-ty dzień podróży, czyli poznajcie Lado !

Rano uregulowaliśmy należną kwotę za nocleg naszemu właścicielowi. Zdecydowaliśmy, że w kurorcie Batumi zostaniemy jeszcze jeden dzień, zapłaciliśmy więc z góry 200 lari. Po śniadaniu czekały na nas obowiązki. Należało dowiedzieć się o połączenie autobusowe do Borżomi (ბორჯომი), które było naszym następnym przystankiem wg. obranego wcześniej planu. Jest to uzdrowisko leżące nieco nad wschód od Batumi ,pamiętające jeszcze carskie czasy, słynące z bardzo dobrej źródlanej wody.
Drugą rzeczą, jaka należało załatwić (i to nawet ważniejszą), było zarezerwowanie i o ile to możliwe kupienie biletów powrotnych na prom na Ukrainę. Planowany powrót miał by nastąpić z Batumi za około 3-4 tygodnie. Wcześniej słyszeliśmy, że z dostaniem biletów na prom są niemałe problemy. Ciężko dostać bilet ze względu na to że wiele osób jest chętnych na rejs, a poza tym biura potrafią z dnia na dzień anulować rezerwację bez podania przyczyny. Dlatego woleliśmy się ubezpieczyć i nabyć bilety zawczasu. Jednak w porcie odesłali nas z kwitkiem, tu obsługuje się tylko przewozy towarowe, kontenery, tankowce itd. Polecono nam zwrócić się do firmy INSTRA zajmującej się również przewozami pasażerskimi (biuro na tej samej ulicy co nasz hotel).

Niestety w biurze też wielkie rozczarowanie – nie ma możliwości wypłynięcia z Batumi, ani nawet kupienia biletów. Posiadane przez nas informacje okazały się błędne. Odesłano nas do siedziby biura w Poti (ფოთი), jest to miasto portowe kilkadziesiąt km na północ. Podobno jedynie stamtąd można popłynąć na Ukrainę. Nie pozostało nic innego jak podróż do Poti, jednak trochę komplikuje nam to nasze plany. Teraz będziemy musieli przebyć całą naszą trasę po Gruzji w odwrotnym kierunku. Mówi się trudno. Obyśmy tylko dostali te bilety. Ponowne wracanie drogą lądową przez Turcję nie za bardzo nam się uśmiecha.
Do Poti udamy się z samego rana. Chcemy zostać jeszcze trochę w Batumi i w jego okolicach, gdyż jest to bardzo ciekawe miasto i wiele byśmy stracili wyjeżdżając od razu. Podczas poszukiwań zabytkowej batumijskiej synagogi (miała tam się znajdować wg. przewodnika), natknęliśmy się na pewnego gruzińskiego młodzieńca. Na początku chciał od nas „wysępić” papierosa. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że z tym młodym, rezolutnym chłopaczkiem związany będzie cały nasz pobyt w Batumi…

Lado (tak miał na imię ów chłopak), stał się naszym przewodnikiem po mieście. Chętnie pomagał nam znaleźć różne ciekawe miejsca, dogadywał i targował się z kierowcami, oprowadzał po okolicy. To był dobry układ i dla niego i dla nas. My zyskaliśmy całkiem niezłego przewodnika znającego gruzińskie realia i z którym bardzo łatwo było nam się dogadać, a Lado mógł nam potowarzyszyć. Widocznie towarzystwo starszych kolegów z zagranicy najwyraźniej mu imponowało. Przez cały nasz pobyt w stolicy Adżarii byliśmy z Lado niemal nierozłączni, choć czasami jego towarzystwo było dla nas ciężarem. Nie podobało nam się że chłopak próbuje z nami zgrywać dorosłego paląc papierosy i pijąc piwo.
Nie mogąc znaleźć wyszczególnionej w przewodniku synagogi, udaliśmy się więc za miasto do pobliskiego Gonio (
გონიო) – mijaliśmy to miasteczko jadąc od granicy. Znajduje się tu zabytkowy zamek/forteca, pamiętająca jeszcze czasy starożytnego Rzymu (wstęp na teren 2 lari). Forteca zajmuje dość dużą powierzchnię, choć zachowały się jedynie kamienne mury z blankami a z miasta które było wewnątrz murów nie pozostał ślad. Ciekawe, bo forteca wygląda prawie jak kompleks świątyń w Angkor Wat w Kambodży. Rośliny i drzewa wprost „wżarły” się w kamienne mury, okalając je swoimi konarami. W środku zamiast zabudowy znajduję się za to owocowy sad – rosną tu różne owoce, kiwi, mandarynki, tykwy (gruzińskie dynie - przysmak Lado). Gdy obeszliśmy dokładnie mury twierdzy, Lado zaproponował, że można by się udać do pobliskiej miejscowości Sarpia, która leży tuż obok granicy tureckiej. Jak powiedział Lado, znajduje się tam balszaja skala, z której można prigat do wody. Gdy dojechaliśmy na miejsce, naszym oczom ukazała się ogromna, 6-7 metrowa skała, z której miejscowi szaleńcy faktycznie skakali na główkę do krystalicznie czystej, turkusowej wody. Wyglądało to tak jak na pocztówce. Z początku próbowaliśmy naszych sił skacząc z mniejszych skałek na „bombę”. Odwagi na skok z najwyższej wysokości starczyło tylko nielicznym. Gdy się patrzyło z góry na wodę poniżej, widok był niemal paraliżujący. Jednak gdy się przełamało pierwszy strach, lot w dół zapewniał sporo mocnych wrażeń.

Po powrocie marszrutką (10 lari za wszystkich) do hotelu, udaliśmy się na posiłek do tej samej restauracji co wczoraj. Zamówiliśmy między innymi słynne gruzińskie chaczapuri, czyli placki ze słonym serem. Porcje jednak były ogromne i nie wszyscy sobie poradzili. Oprócz tego bardzo dobre zimne lokalne piwo za śmieszną wręcz cenę 1 lari.
W hotelu nowi ludzie. Mirza – nowy pracownik oraz nowi goście, w tym wykładowca batumijskiego uniwersytetu. Porozmawialiśmy z nim nieco na temat szkolnictwa oraz obecnej sytuacji politycznej w Gruzji. W niektórych rejonach Gruzji, tj. w leżącej na północnym zachodzie Abchazji oraz w Południowej Osetii jest bowiem niespokojnie. Te zbuntowane prowincje chcą się oddzielić od Gruzji i uniezależnić od rządu w Tbilisi. Ogłosiły nawet niepodległość, choć nie uznawaną przez społeczność i organizacje międzynarodowe. Separatyści w obu prowincjach są wspierani politycznie, militarnie oraz gospodarczo przez Rosję, a Rosja szuka sposobu na włączenie prowincji w skład Federacji Rosyjskiej.

Wieczorem znowu wyszliśmy na bulwar. Tym razem udaliśmy się pod pomnik Medei, mitycznej Kolchidzkiej czarodziejki. Według mitu, grecki heros Jazon wraz ze swoimi towarzyszami ze statku Argo, dotarli właśnie do wybrzeży Gruzji (starożytnej Kolchidy) podczas wyprawy po Złote Runo. Pomnik przedstawia właśnie Medeię, dzierżącą w dłoni pozłacaną baranią skórę. Jednak największą atrakcją placu okazały się fontanny. Wiele strumieni wody wystrzeliwało w górę w rytm lecącej muzyki, tworząc niesamowite układy. Najfajniejsze było to, że można było dosłownie wejść do fontanny, pobawić się, zmoczyć, popluskać. Świetny pomysł, dla ludzi, aby mogli się wyżyć i odrobinę poszaleć. Gdyby tylko w Polsce coś takiego mogli zrobić, zamiast zwykłych standardowych i nudnych fontanienek.
Przemoczeni do suchej nitki wracamy do hotelu. Niektórzy już idą spać, a my ucinamy sobie pogawędkę z Mirzą. Okazuje się, że ten młody, niespełna 29-letni człowiek jest stomatologiem i ukończył 5-letnie studia medyczne. Jednak paradoksalnie pracuje teraz jako hotelarz, gdyż zarobki dentystów w Gruzji są śmiesznie małe. Dostajemy od Mirzy również kilka cennych rad. Mimo, że w Gruzji jest dużo więcej uczciwych i pomocnych ludzi niż w takiej Turcji, to trzeba uważać. Mirza ocenia liczbę charoszych ludzi w Turcji na niecałe 3%.

Brak komentarzy: