Prolog.

Sine chmury tak samo uparcie jak wieki temu ocierały się o ruiny wyrastającej ze skalnej grani twierdzy...

Twierdzy starej tak, że nawet Otario nie potrafił powiedzieć o niej nic pewnego. A pewne było to, że jego ojciec, dziad i całe zastępy pradziadów pilnowali bydła na tej samej górskiej łące, że dzięki temu mieli mleko, mięso i skóry, no i że jak nie było długo wojny, to znaczy, że niedługo będzie.

Otario wierny tym kilku potwierdzającym się w nieskończoność prawdom, jak co dzień rwał twardymi rękoma płaski chleb i zjadał go z kawałkami słonawego sera. Wiatr grał na szparach starej chałupy, a bydlęta na wzgórzu wyraźnie próbowały włączyć się do tej symfonii.

Zatrzymał się w pół kęsa - w tych okolicach bydło nie zwraca uwagi pasterza z byle powodu jak mają to w zwyczaju tłuste krowy z nizin. Jego wzrok spoczął na starym sztucerze, który stał obok wideł i innych narzędzi gospodarskich, co dla człowieka z nizin byłoby sąsiedztwem co najmniej niestosownym. Wstał przeklinając starego sępa i chwycił za broń, żeby odstraszyć ptaszysko. Nie żeby trudno było go zabić, ale w tych okolicznościach był to jedyny sąsiad, a że dokuczliwy czasem, to inna sprawa.

Drzwi skrzypnęły, kamyki zachrzęściły pod butami i ... Otario stanął jak wryty. Jednak ludzie z miasteczka mają rację – pomyślał – świat się zmienia... Z pobliskiego wzniesienia nieporadnie schodziła grupka kolorowo ubranych ludzi.

Pasterz uśmiechnął się do siebie – Paljaki, będzie można wypić!

Brak komentarzy: