4-ty dzień podróży, czyli Bułgarski pościg

Pobudka o godzinie 5 minut 10. Niezbyt pośpiesznie wstajemy, myjemy się, pakujemy. Po zdaniu kluczy oraz pilota od TV (który w ogóle nam się nie przydał), udajemy się na Autogar z zamiarem kupienia biletów do Istambułu.

Na dworcu poznajemy dwóch polaków, podobnie jak my obładowanych plecakami. Przedsiębiorczy kierowcy marszrutek od razu chcieli ich i nas zwerbować do swego auta. Okazuje się, że widok takiego młodego człowieka z plecakiem, z przytroczonym namiotem i karimatą, dla miejscowej ludności to pewien stereotyp młodego Polaka. Widocznie duża część naszych rodaków podróżuje tędy w podobny sposób. Co ciekawe, chłopaki również zmierzają do Gruzji autobusem przez Turcję. Zamierzają wspinać się na górę Kazbek na Kaukazie.
Przejazd na trasie Suczawa-Istambuł oferują dwie firmy – Murat oraz Torus, i jak się okazuje, nie stanowią one dla siebie konkurencji. Cena za przejazd kosztuje 80 USD (lub 175 LEI) niezależnie od firmy i nie podlega negocjacji, mimo naszych usilnych prób. Kupujemy bilety w Torusie. Po otrzymaniu reszty od kasjerki nie zgadzają się nam nasze rachunki. Żądamy więc ponownego przeliczenia pieniędzy. Okazuje się, że rumuńska (albo turecka) kasjerka „pomyliła” się na naszą niekorzyść o 50 USD. W końcu oddaje nam nasze pieniądze jak gdyby nigdy nic. Chyba jest to dla nas nauczka na przyszłość, iż trzeba uważać na oszustów i cwaniaków tylko czyhających na nasze pieniądze.
Autokar jest dość nowy, posiada klimatyzację, wideo, panie z obsługi serwują na życzenie kawę, herbatę i inne napoje. Po około 6h od wyjazdu z Suczawy nasze pęcherze dochodzą do głosu. Pytamy się pilotki, kiedy będzie jakiś postój na toaletę. Jakże duże było nasze zdziwienie, gdy usłyszeliśmy, że dopiero w Bukareszcie, tj po 9h od wyjazdu! Po wielu próbach udaje nam się w końcu wyperswadować oczekiwany postój. Dojeżdżamy do Bukaresztu, stolicy Rumunii. Tutaj firma przewozowa Toros ma swoją bazę (Murat ma zaledwie ulicę dalej). Zatrzymujemy się aż na 1,5h, postanawiamy więc ten czas wykorzystać na poznanie nieco miasta. Jednak baza Torusa znajduje się zbyt daleko od śródmieścia, więc nie mieliśmy szans tam dojechać. Szwędamy się więc po okolicznych uliczkach i ulicach. Dzielnica Bukaresztu w której się znajdujemy raczej niezbyt ciekawa, same warsztaty samochodowe, jakieś stare budynki, ruiny. Zabijając czas czekamy na wyjazd.
Już w drodze, jedziemy razem z Muratem i jakimś innym autobusem w małym konwoju. Obsługa raczy nas paroma nie najwyższych lotów filmami kina akcji. Za oknami dość monotonne widoki. Przeważnie suche równiny, polany, niewielkie wzgórza w oddali. Uwagę zwraca ogromna wręcz ilość słupów energetycznych wysokiego napięcia, które prawdę mówiąc szpecą rumuński krajobraz.
Dojeżdżamy do granicy bułgarskiej. Odprawa paszportowa przebiega sprawnie i bez problemu. Wkraczając do Bułgarii diametralnie zmieniają się widoki za oknem. Wzgórza i niewielkie góry zaczynają się robić coraz wyższe, w oddali na wzniesieniach widać zrujnowane skalne zamki. Wspinamy się coraz wyżej i wyżej, a zwykła kręta droga przeradza się z czasem w stromą serpentynę usianą co jakiś czas tunelami. Po paru godzinach przed nami kolejna granica i kolejna odprawa, tym razem bułgarsko-turecka. Tutaj już nie idzie tak sprawnie. Kolejka spora, kierowcy w osobowych samochodach zaczynają się denerwować i trąbią. Wychodzimy z autokaru, czeka nas dobrych kilkadziesiąt minut czekania.
Po przekroczeniu bułgarskiej części czas na część turecką. Udajemy się w kierunku budki aby nabyć wizy turystyczne do Turcji (30-dniowe). Trochę dziwne, że koleś w budce zażądał aż 12 EUR za wizę która normalnie kosztuje 10 EUR. Kiedy mówimy mu że nie mamy euro tylko dolary, koleś, choć niechętnie i z oporem, wyjmuje kalkulator i zaczyna w ogromnych mękach przeliczać należną kwotę na dolary. Nie wiemy jakiego przelicznika użył, ale wychodzi mu 15 USD za wizę, wiec dla nas nieco taniej.
Po odprawie jedziemy dalej. Jesteśmy już w Turcji, jest godzina ok. 23, do Istambułu zostało około 2-3h drogi. Postanawiamy wykorzystać ten czas na spanie i odpoczynek.