6-ty dzień podróży, czyli Nabij faje !


Nazajutrz czekały na nas kolejne atrakcje Istambułu i zabytki. Dzień zaczęliśmy od wizyty w Muzeum Archeologicznym. Muzeum to w swoich zbiorach posiada niezliczone okazy z okresu starożytności, okresu hellenistycznego i rzymskiego. Ogrom zabytków, pomników, zdobionych grobowców, a także tradycyjnych „gablotek” z potłuczonymi skorupkami garnuszków po prostu przytłacza. Okazy zgromadzone są w kilkunastu salach na trzech kondygnacjach w wielkim budynku. Można spokojnie poświęcić cały dzień a i tak nie zobaczyć wszystkiego. Z ciekawszych eksponatów można wyróżnić starożytny traktat pokojowy napisany pismem klinowym na glinianej tabliczce, oraz przedmioty pochodzące ze starożytnej Troi, która była położona na obecnym terytorium Turcji.

Przyszła kolej na świątynie-muzeum Hagia Sofia. Hagia Sofia (tłumaczone z greckiego jako „Święta Mądrość”) jest chyba najsłynniejszym zabytkiem miasta. Powstała w VI w., pierwotnie jako chrześcijańska bazylika, jeszcze w Bizancjum. Została przemianowana na meczet wraz z upadkiem Konstantynopola w 1453r. Teraz świątynia pełni wyłącznie funkcję muzeum (wstęp 10 YTL). Podczas naszej wizyty akurat przypadał akurat remont głównej kopuły. Na samym środku aż po sufit ustawione było gigantyczne rusztowanie, które nieco przeszkadzało w zwiedzaniu. Można jednak wejść piętro wyżej i przechadzając się między krużgankami podziwiać słynne mozaiki przedstawiające m.in. Chrystusa oraz innych świętych. Interesujące jest to, że ciągle możemy oglądać te mozaiki. Muzułmanie, których religia zabrania umieszczania wizerunków ludzi w takich miejscach, część mozaik albo usunęli albo zamalowali. Na uwagę zasługuję również dziura w kolumnie z lewej strony od wejścia. Według tradycji, wsadzenie kciuka do otworu w „płaczącej kolumnie” i przekręcenie dłoni o 360* pomaga „przekręcić” meczet w stronę Mekki, gdyż jako pierwotnie chrześcijańska świątynia, Haga Sofia nie jest poprawnie zwrócona.
Po wizycie w świątyni-muzeum byliśmy bardzo zmęczeni i postanowiliśmy odpocząć trochę na trawie w parku. W tym miejscu warto zauważyć, że w Istambule prawie w ogóle a może i wcale nie ma psów. To zupełnie przeciwieństwo np. Rumunii, gdzie bezpańskie psy grasują po ulicach całymi sforami i ujadają w nocy. Można tutaj spotkać natomiast bardzo dużo kotów leniwie spacerujących po mieście lub wylegiwujących się na wycieraczkach domów. Podczas wizyty w parku uwagę przykuwają też młodzi chłopcy w wieku około 7 lat ubrani bardzo odświętnie w strój „Mały Sułtan”. Gdy się spytaliśmy miejscowego Turka o co chodzi, ten jednoznacznym gestem wskazał nożyczki – malców czekało dziś obrzezanie.

Zbliżał się już wieczór, stwierdziliśmy, że warto jeszcze raz wybrać się za Złoty Róg w okolice wieży Galata i deptaka Beyoglu. Myśleliśmy o posiłku w jakiejś małej knajpce oraz o spróbowaniu siszy, czyli tradycyjnej arabskiej fajki wodnej. Wybraliśmy miejsce w zacisznej bocznej alejce głównego deptaka. Przy rozstawionych na zewnątrz stolikach siedzieli Turcy. Popijali właśnie herbatę z tradycyjnych małych szklanek w kształcie tulipana i grali sobie w Nardi (gra nieznana raczej w Polsce, inna nazwa to Tryktrak lub Backgammon).
Złożyliśmy zamówienie na tytoń o smaku melona i czaj. Zasiedliśmy wygodnie w fotelach i podziwialiśmy jak pan z kawiarni zaczyna przygotowania do palenia fajki. Najpierw zaczął rozpalać węgle do czerwoności za pomocą olbrzymiego płomienia z jakby spawarki. Wyglądało to niesamowicie, wszędzie dookoła leciały snopy iskier. Następnie pracownik nabił zamówiony przez nas tytoń smakowy do cybucha, który dokręcił do dzbana z wodą. Położył czerwone węgle na cybuchu i jął intensywnie rozpalać tytoń mocno zaciągając biały dym przez długi elastyczny zdobiony wąż, aż woda w dzbanie zaczęła bulgotać. Przyszła kolej na nas. Palenie tytoniu smakowego z nargili w niczym nie przypomina palenia papierosów. Dym jest chłodny, zupełnie nie drapie w gardło, i co najważniejsze, dobrze smakuje. Jedno nabicie fajki (10 YTL) starcza spokojnie na kilkadziesiąt pociągnięć.
Noc była jeszcze młoda, więc wyruszyliśmy na spacer wzdłuż deptaka Beyoglu. Oczywiście naganiacze nakłaniali nas do odwiedzenia rozmaitych klubów, lokali, restauracji. Dotarliśmy do końca deptaka i zaczęliśmy kierować się do hotelu. Uwagę przykuwała sterta śmieci walających się po deptaku. Nie było widać prawie w ogóle śmietników takich jak u nas. Turcy widocznie się nie przejmują i wyrzucają śmieci na ziemię, a służby porządkowe w nocy wszystko dokładnie sprzątają, tak że rano ulice są nie do poznania.